Lepiej być…

Zdarza się, że rodzi się w nas pragnienie odwiedzenia miejsca, które z opowiadań i zdjęć znalezionych w sieci wydaje się być niezwykłe. Takie miejsca staramy się poznawać przez książki, opisy, zdjęcia, relacje znalezione w Internecie. Szukamy sposobów by tam dotrzeć, sprawdzamy najciekawsze lub najtańsze opcje…

Wszystko po to, by urealnić nasze marzenie o byciu w tym właśnie miejscu!  Czasem jest tak, że nigdy tych miejsc nie odwiedzamy. Czasami dokładnie to co sobie wymarzyliśmy, staje się rzeczywistością. Ale najczęściej udaje nam się dotrzeć do miejsc, na których nam zależy w zupełnie niespodziewany sposób:)

Od wielu lat marzyłem, aby pojechać lub pójść do Santiago de Compostela. Im dłużej o tym myślałem, tym mniejsze były szanse, że kiedykolwiek to się uda. Pierwotne plany o kilkutygodniowym spacerze przepadły wraz z pierwszą myślą o tak długim urlopie. Pojawiły się więc pomysły na przejazd rowerem 800 kilometrowej trasy. Udało się nawet nabyć podstawę wyprawy: przewodnik rowerowy. Były już plany przejazdu i… na tym się skończyło.

W podejściu trzecim … Santiago było na wyciągnięcie ręki – wyruszyliśmy w samochodową podróż. Plany o przygodzie pieszej lub rowerowej zeszły na dalszy plan. Na horyzoncie w końcu pojawiło się przecież miejsce, w którym tak bardzo chciało się być.

Nie spieszyliśmy się, lecz spokojnie dążyliśmy celu, którym było południe Portugalii. Po prawie tygodniowej podróży okraszonej wieloma przygodami, przystankami oraz uroczystościami, wobec których nie można było przejść obojętnie, dotarliśmy do Santiago de Compostela.

Pierwsze wrażenie? Oł.. Santiago, jak każde większe miasto ma dzielnice pełne sklepów, supermarketów i bloków, w których miejscowa ludność zapewne spędza noce zaczynające się zadziwiająco późno (zachód słońca jest tam półtorej godziny później niż u nas!:)

Drugie wrażenie – zgoła odmienne. Po prostu – wow! Stare miasto, okolice katedry, sama katedra -naprawdę robią wrażenie. Na placach starego miasta różne grupy teatralno-cyrkowe walczą o uwagę przechadzających się turystów i pielgrzymów. Brak samochodów na wąskich uliczkach sprawia, że spacery są niezwykle przyjemne. Wśród spotykanych osób na ulicy nie sposób nie zauważyć mniejszej,  ale chyba najważniejszej grupy w Santiago – przybywających pieszo lub na rowerach, krótszymi i dłuższymi trasami pielgrzymów.

Wszystkich ich można poznać po znaku szczególnym  – uśmiechu, w którym tak naprawdę widać radość z dotarcia do celu po wielu trudach podróży. Ich obecność tworzy niezwykłą atmosferę. W katedrze widać odpoczywające osoby. Pod ścianami stoją plecaki. Niektórzy prosto z drogi przychodzą do katedry. W dawnych czasach właśnie zapach tych utrudzonych wędrowców zainspirował do zbudowania ogromnego kadzidła –  zawieszonego w centralnym miejscu. Miało ono taką moc, że w krótkim czasie mogło odświeżyć powietrze wewnątrz katedry. Robi ono ogromne wrażenie – w końcu nie bez powodu nazywane jest największym kadzidłem świata.

Jednak dla mnie większym przeżyciem było wejście do grobu św. Jakuba. Małe i ciasne miejsce, do którego prowadzi wąski korytarz. Wszystko to sprawia, że jest się tam dosłownie odciętym od świata. Te wszystkie elementy budowały taki klimat Santiago, jaki sobie wymarzyłem i pomimo innego środka transportu cieszę się, że mogłem tam być. Bo jak mówią: “Lepiej być, niż nie być!”:)

Marcin Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *