Respuesta.

Chyba po raz pierwszy tzw. “podróż życia” okazuje się podróżą, której nie można zmierzyć kilometrami czy też ubrać w program lojalnościowy “rabaty za mile”. To podróż dalej niż na koniec świata. Choć Boliwia końcem świata chyba nie jest. To podróż w poszukiwaniu człowieka. I o tym będzie ten tekst.

Przeglądając pseudonimy na jednym z portali społecznościowych, można wyróżnić grupę “włóczykijów – marzycieli”, którym w głowie tlą się plany wielkich podróży. Jasna sprawa. Sam się do nich zaliczałem. Sprawy jednak zmieniają obrót, kiedy podróż przestaje być kilkutygodniową wizytą w egzotycznym kraju (czasem wymarzonym). A staje się podróżą w jedną stronę. Podróżą, o której wiesz, że bilet powrotny jest zyskiem linii lotniczych. Mniejsza o miejsce. Chodzi o świadomość zmian. Fundamentalnych zmian.

Pierwsza zmiana – kraj. Nowy, dość szalony. Z kulturą, o której wyobrażenie średnio pokrywa się z rzeczywistością. To jednak nie jest “mucha cosa”, bo przecież Polak to człowiek wielu horyzontów. Nie takie rzeczy ze szwagrem robił.

Druga zmiana – język. Wittgenstein powiedział/napisał – “granice mojego języka, są granicami mojego świata”. I coś w tym jest. Myślenie po polsku kiepsko sprawdza się tam, gdzie Polska zazwyczaj kojarzy się z papieżem, Bońkiem, Lewandowskim (nomen omen) i Sobieskim (i nie chodzi tu o bitwę pod Wiedniem). I nie chodzi o to, że łatwo pomylić szufladę (cajon) z jajem (cojon) lub zmęczenie (cansado) z zamążpójściem, tudzież ożenkiem (casado). Można nadrabiać tzw. body language (znam człowieka, który mógłby być instruktorem. Prawda, Pilonie?). Ale to nie załatwi tematu zrozumienia polskiej duszy. Z całą jej mentalnością.

I tu dochodzimy do trzeciej zmiany – człowieka.

Ludzkie serce ma ma jakąś tam pojemność, którą rozparcelowuje na konkretną ilość osób. I nagle (gówno prawda, wcale nie nagle) okazuje się, że to proste, polskie, ludzkie serce zostaje ogołocone z tego ludzkiego inwentarza. Mówiąc wprost, zostajesz bracie sam jak palec. Wszyscy, których zdążyło się pokochać stają się najwyżej głosem w dowolnej aplikacji, która z pomocą internetów, pozwala zadawać sobie tęskne tortury. Najgorzej jednak, że są i takie głosy, które przestają być słyszane.

Można pomyśleć, po co to wszystko. Za taką cenę. “Cena” to kolacja w tej pięknej kastylijskiej mowie, choć także wieczerza. Bywa, że i ta ostatnia. I właśnie tu pojawia się obraz tej ostatniej kolacji, ostatniego pożegnania, ostatniego… (wpisz tu sobie cokolwiek).

Życie włóczykija, wilka stepowego zakłada ciągłą zmianę. Gorzej jednak, jeśli Steppenwolf zaczyna kochać, daje się oswoić i nagle (gówno prawda, wcale nie nagle) traci to wszystko, co w sercu rzeczonego wilka zostało oswojone. Wilka, który oduczył się być wilkiem i teraz zaczyna umierać. Po to, by narodziło się w jego miejsce jakieś inne stworzenie. Pytanie brzmi – jakie?

Piotr Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. Teresa - Milka
    2 listopada, 2016
    Reply

    Jesteśmy z Tobą, sercem, modlitwą. Wiem, jak często potrzebujemy czegoś bardziej wymiernego, dotykalnego… Pozdrawiam

  2. 29 października, 2016
    Reply

    Trzymam kciuki 🙂 Przede mną też stoi decyzja o wyjeździe / nie wyjeździe do hiszpańskojęzycznego pięknego kraju 🙂 A ver…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *