Cafe do Electrico

Wszystko zaczęło się od filmu “Imagine”. Urokliwe uliczki (zachęcające do zgubienia się), kawiarenki (których obecność jest ważniejsza niż przestrzeń chodnikowa dla przechodniów), wszechobecne azulejos – maleńkie, ceramiczne dzieła sztuki. Po prostu Lizbona. Dopełnieniem tego bardzo ogólnego i niedoskonałego w tym miejscu rysu miasta, który pociągnął za sobą podróżnicze marzenia, stał się pewien żółty obiekt.

Mogła by to być żółta łódź podwodna, o której śpiewali niegdyś chłopcy z Liverpoolu. Może nawet Portugalia ma jakieś takie cudo gdzieś na wybrzeżu, w okolicach „niewątpliwie” dzikiej plaży. Jednak łódź podwodna jest na tyle atrakcyjna sama w sobie, że nie trzeba więcej peanów na jej cześć.

To ciekawe, jak miejsce samo w sobie potrafi „zaaranżować sytuację” by człowiek jeszcze bardziej dostrzegł totalnie zwyczajną rzecz. Bo wyobraźmy sobie stację metra. Jest? (śmiem wątpić, że wyobraźnia podsunęła Ci, drogi czytelniku, którąkolwiek ze stacji lizbońskich – samych w sobie zasługujących na osobny artykuł… ale do tzw. meritum!). Ze stacji metra, wspinamy się kilka poziomów w górę, ciągle błądzimy po korytarzach, szukając wyjścia ku światu. W końcu długie, długie schody wydobywają nas na zewnątrz. Wprost na plac. Słońce? Nie. Gdzie więc wspomniana żółtość?

Żółtość wyłoniła się nagle i niespodziewanie zza zakrętu. Dostojnie spełniający swe obowiązki żółty tramwaj. Kilka, a może nawet kilkadziesiąt razy dziennie zdobywa strome lizbońskie uliczki, ku uciesze turystów, ale pewnie też mieszkańców. Tych, co to może pamiętają, jak tramwaje woziły ich po prostu do pracy. Albo z pracy. Albo na randkę. Na zabawę. Do parku. Na pyszne ciastka do dzielnicy Belem?:)

To nie są jakieś cuda techniki. Po prostu żółte, zwykłe tramwaje, z twardymi siedzeniami, do których człowiek nie wchodzi niezauważony – wymienić trzeba chociażby uśmiech z motorniczym. (Dobrze, przyziemnie rzecz ujmując – także kilka euro za bilet). Do tej pory nie wiem, czy lizbońskie tramwaje kursują według ustalonego rozkładu, czy po prostu – o co je bardzo podejrzewam i chciałabym by to podejrzenie okazało się prawdziwe, i było realizacją jakże południowego funkcjonowania świata – czekają na „komplet”, by ruszyć wzdłuż uliczki. Nigdzie się zbytnio nie śpiesząc.

A teraz czas wyznać, że w ramach tej lizbońskiej wyprawy żółtym tramwajem nie pojechałam – po prostu chciałam się ich naoglądać z zewnątrz. Trochę tak jakbym chciała mieć swoje własne ujęcia, do swojego własnego „Imagine”.

Przyjemność przejażdżki pozostawiłam więc jako jeden z argumentów – bardzo poważnych argumentów – do powrotu:) Może ktoś zechce zobaczyć film “Imagine”, więc podpowiem tylko, że reżyserem filmu jest Andrzej Jakimowski. A po oglądnięciu spotkamy się w żółtym tramwaju!

Paulina Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *